Ariana dla WS | Blogger | X X

26 mar 2015

dwa


Każdy samotnik, choćby się zaklinał, że tak nie jest, pozostanie samotny nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że próbował stać się częścią świata, ale nie mógł, bo doznawał ciągłych rozczarowań ze strony ludzi.
Jodi Picoult

Przyglądałem się zdjęciu, które było po prostu zwyczajne. Kolory nie zachwycały, zbyt blade, kontrast zbyt mocny. Amatorszczyzna. Ale jej oczy… Jej oczy były tym, czego szukałem przez ostatni tydzień. Tęskniłem za śmiechem Mai, za jej usteczkami, włosami i zapachem. Tęskniłem za dziewczyną, którą modelowałem, która była podatna i uległa. Była niemal idealna. Uciekła, zostawiając mnie samego z karteczką niedużego formatu. Wpatrywałem się w jej oczy, które przez zabiegi w programie graficznym straciły na swoim blasku, ale nadal były piękne. O kształcie migdałów, teraz w nijakim kolorze. To była moja Maja. 
Minęły już dwa miesiące, odkąd uciekła. Luty powoli zbliżał się ku końcowi, a po śniegu i chłodnych dniach nie zostało niemal nic. Ludzie korzystali z cieplejszych chwil, porzucając kurtki i szaliki, w efekcie czego za tydzień będą skarżyć się na przeziębienia, wirusy i opowiadać bajki o niestworzonych epidemiach. Ja byłem ostrożny. Nadal owijałem szyję ciemnym szalikiem i zarzucałem na ramiona skórzaną kurtkę. 
Siedziałem na wysokim barowym stołku, składając zdjęcie w ten sam sposób co zawsze, wzdłuż linii, które świadczyły o tym, że zdecydowanie zbyt często je rozkładałem, aby móc spojrzeć na Maję. Co jakiś czas obserwowałem przechodniów, których nie było mało. Rynek o tej porze dnia należał raczej do najludniejszych miejsc w mieście. I większość z nich kurtki trzymała w dłoniach, a dzieciaki wracające wcześniej ze szkoły beztrosko wymachiwały szalikami. 
— Zaraz przyjdzie — powiedział krótko wysoki, ale chuderlawy chłopak. Nie wyglądał na starszego ode mnie, mógł mieć co najwyżej dwadzieścia trzy lata, a pracę w pubie traktować jako robotę dorywczą, ułatwiającą żywot studenta. W odpowiedzi skinąłem głową, zdjęcie wkładając do wewnętrznej kieszeni kurtki. 
— Podać coś do picia? — spytał, kręcąc się za barem, jakby w ogóle nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Przy dwóch stolikach siedziały pary znajomych. Poza tym, lokal był pusty. Miałem ochotę na ciemne, irlandzkie piwo, ale wiedziałem, że nie mogę. Pokręciłem przecząco głową, ale barman był zbyt zajęty składaniem ścierki i nawet nie dostrzegł mojej odmowy.
— Nie, dzięki — odpowiedziałem, drapiąc się po policzku. Wyczułem po palcami szorstość dwudniowego zarostu. Nie wiedziałem, czy płakać, czy się cieszyć. Niegdyś codziennie goliłem się przed lustrem, doskonale wiedząc, że Maja nie lubi zarośniętych mężczyzn. Ale Mai nie było. Mogłem robić to, co mi się żywnie podobało. Mogłem zapuścić nawet brodę do kostek. 
— Tomasz Skrzynecki? 
Poderwałem się na dźwięk damskiego głosu. Spodziewałem się pana menadżera, nie wysokiej, szczupłej, farbowanej na rudo okularnicy. Włosy miała obcięte krótko, wygolone przy karku, dłuższe przy policzkach. 
Była ładna, ale nie w typowy sposób, miała podłużną twarz, mocno podkreślone brwi, zgrabny nosek i mocno zarysowane kości policzkowe. Wyglądała jak kobieta, która wie, czego chce i nie boi się do tego dążyć. Poruszała się płynnie, niemal sunęła na niebotycznie wysokich obcasach. Mogłaby onieśmielać. Z pewnością onieśmielała te bardziej nieśmiałe dziewczyny, szare myszki, ale zdecydowanie nie była łatwą w obróbce gliną. Była kamieniem, szlachetnym, twardym, ale na pewno miała też pęknięcia. O dziwo, nabrałem ochoty, aby je odszukać.
Skinąłem głową, potwierdzając tym swoją tożsamość. W wysokich obcasach niemal dorównywała mi wzrostem, wyciągnęła w moją stronę dłoń. Krótko obcięte paznokcie pomalowała ciemnoczerwonym lakierem. Uścisnąłem ją, wyczuwając chłód, który idealnie współgrał z jej jasną karnacją. 
— Roksana Malek, jestem menadżerem. Możemy usiąść przy stoliku? Obiecuję, że nie będę cię długo przytrzymywać — mówiła dosyć głośno, błyskając zębami w subtelnym uśmiechu. Trudno było jej się oprzeć. 
Gdy siedzieliśmy przy stoliku, przestałem studiować jej sylwetkę i twarz. Z zielonoszarych oczach nie mogłem dopatrzyć się niczego, co by mnie mogło do niej przyciągnąć. Była atrakcyjna, a ja chciałem poznać tylko jej słabości. Zniszczyć ją. Nie mogła być chodzącym ideałem. Zbyt perfekcyjne i silne kobiety rujnowały ten świat. 
— Ta rozmowa powinna być tylko formalnością. Rozumiem, że jesteś dyspozycyjny siedem dni w tygodniu? Nigdzie się nie uczysz, nie masz drugiej pracy? — spytała, opuszką palca sunąc po kartce z moim CV.
— Szukam stałej pracy, z dyspozycyjnością nie będzie problemu. Byłem barmanem już w trzech miejscach w czasie studiów…
— Których nie ukończyłeś? 
Weszła mi w zdanie, przerwała wypowiedź, do której przygotowywałem się całe dwa dni w oczekiwaniu na zaproszenie na rozmowę. Uniosłem brwi ku górze, zdając sobie sprawę, że chyba jej nie polubię. Była pyskata, pewnie nieco zadufana w sobie. 
— Których nie ukończyłem, ale chyba nie potrzebujecie osób z licencjatem do nalewania piwa i polerowania kufli? 
Uśmiechnęła się. W ten drapieżny, nieco sukowaty sposób. Tak, z takim uśmiechem było jej zupełnie do twarzy. Przypomniałem sobie o Majce. Zupełnym przeciwieństwie typowej zołzy siedzącej naprzeciwko mnie. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki, a kiedy wyczułem pod palcami fakturę papieru, uspokoiłem się. 
— Co powiesz na miesięczny okres próbny od poniedziałku? — spytała, gładząc teraz palcami kalendarzyk, który wcześniej położyła na blacie stolika. Skinąłem głową. Znalazła w kalendarzu odpowiednią stronę i zapisała tam moje nazwisko. 
— Godzina dziesiąta, Arek będzie na ciebie czekał albo już w środku, albo złapiecie się przed lokalem. — Odwróciła się i wskazała dłonią na młodego chłopaka za barem. — Na razie nie damy ci kluczy, dlatego będziesz uzależniony od niego. 
Wstała, wyciągnęła znowu w moją stronę dłoń. Uścisnąłem ją, nieco mniej ochoczo niż za pierwszym razem. 
— Do zobaczenia, w poniedziałek przygotuję wstępną umowę. 
I odeszła, zatrzymując się tylko przy barze, aby zamienić z Arkiem parę słów. Skinąłem mu głową, kiedy na mnie spojrzał i wyszedłem. 


W drodze do mieszkania, mijałem wiele osób. Ale moją uwagę przykuła zmachana, rozczochrana dziewczyna, której uciekł autobus. Była śliczna, nieco rozczarowana, ale wcale nie wydawała się być zła. Stałem po drugiej stronie ulicy, a kiedy mnie dostrzegła – uśmiechnęła się. Nie mogłem odpowiedzieć tym samym. Spóźniła się, a ja momentalnie wściekłem się na kierowcę, który nawet nie pomyślał o tym, żeby na nią zaczekać. Ja bym zaczekał. Była piękna. Ruszyłem przed siebie, wsuwając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki, ona zaś usiadła na jednej z wolnych ławek, wyciągając z kieszeni telefon. Kątem oka dostrzegłem, że zamiast interesować się pijackimi występami nieopodal, wsadziła słuchawki do uszu, przymykając powieki.
Zatrzymałem się. Musiałem powstrzymać się z całych sił, aby do niej nie podbiec, żeby nie złapać jej za ramiona i do siebie przyciągnąć. Była podobna do Mai, ale miała jaśniejsze włosy i pogodniejszą twarz. Była czystym płótnem, które pragnąłem mieć. 

12 mar 2015

jeden

Spotkanie dwóch osobowości przypomina kontakt dwóch substancji chemicznych: jeżeli nastąpi jakakolwiek reakcja, obie ulegają zmianie.
Carl Gustav Jung

— Poddaję się! — wykrzyknęła rozbawiona, właściwie niemal przez łzy, które były wynikiem długiego, nieustannego śmiechu wywołanego łaskotkami. Z jednej strony nienawidziła tego, jak moje dłonie doprowadzały ją do szału, z drugiej zaś uwielbiała chwile, kiedy palcami niespodziewanie wkradałem się pod materiał koszulki. Niby przez przypadek, niby bez złych zamiarów, ale jednak w tamtych chwilach mogła bez trudu dostrzec na mojej twarzy łobuzerski uśmiech i niepokojący błysk w oku.
Wielokrotnie powtarzała, że uwielbia moje towarzystwo, a jednak czuła się momentami skrępowana. Widziałem to. Mogłem to wyczuć, zbadać każdy napięty mięsień jej ciała, dostrzec cień niepewności w spojrzeniu piwnych oczu. A kiedy przygryzała dolną wargę, musiałem się wycofać. Wtedy kurczyła się, przypominając sobie o słabościach, kompleksach, które były wyimaginowane. Jakby nie czuła się godna mojego towarzystwa, ba, nawet mojego zainteresowania.
Chyba ją kochałem. Nigdy nie sądziłem, że będę gotowy do tego, aby kochać. Moje serce nie biło szybciej, żadne motylki nie latały w wnętrznościach, gorąco nie zalewało twarzy, szaleństwo miłosnych uniesień mnie nie dotykało. Ale chyba ją kochałem. Kochałem w niej to, że wcale nie czuła się lepsza od innych, choć miała do tego prawo. Uwielbiałem w niej to, że czasami się przede mną korzyła, czasami chyba się obawiała, stawała się przy mnie małym, nic nieznaczącym człowieczkiem. Być może nawet robakiem, który mogłem łatwo zgnieść. Chyba ją kochałem.

Cofnąłem ręce, którymi do tej pory wodziłem po materiale ubrań szatynki, docierając do najbardziej czułych na łaskotki miejsc. Leżąc nad nią, uważałem, aby przypadkiem nie przygnieść jej swoim ciężarem, ale w takich sytuacjach tylko z tej perspektywy mogłem nad nią dominować. Lubiłem być silniejszy, mieć władzę, móc ją nieco zastraszyć. Ona o tym wiedziała, dlatego przestała się śmiać. Całe rozbawienie, które nas otaczało – prysło. Zostałem ja. I ona. Ona czekająca na to, co mogłem, ale wcale nie musiałem zrobić.
— Tomek… — szepnęła, właściwie ledwo poruszyła ustami. Musnąłem je opuszką palca wskazującego, kciukiem obrysowałem ich kontur. Górna warga była nieco zbyt duża, nieproporcjonalna. Jeszcze nigdy jej nie pocałowałem.
— Muszę iść — powiedziała głośniej, choć niepotrzebnie. Usłyszałbym nawet szept, mimo tego, że za oknami szalała śnieżyca. Wiatr uderzał w budynek, śnieg ograniczał widoczność. Nikt o zdrowych zmysłach nie wyszedłby w taką pogodę z domu. Nie mogłem jej wypuścić. Gdyby wyszła, mogłaby nie wrócić. Miałem złe przeczucie. Bała się. Zaczęła się bać mnie jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
— Nie patrz tak na mnie. — Prosiła. Ona mnie prosiła. Powinna błagać. Pochyliłem się nad nią, czubkiem swojego nosa dotykając jej czoła. Już z tego miejsca czułem świeży i lekki zapach szamponu. Wybrałem go. Pachniała idealnie.
— Dlaczego musisz iść? — zapytałem. Byłem spokojny. Jak zawsze. Byłem lepszy od innych, zachowywałem rozsądek i zimną krew niemal w każdej sytuacji.
— Jest już późno, obiecałam rodzicom, że razem pojedziemy na zakupy — wytłumaczyła się. Zaakceptowałem to. Nie kłamała. Ona nie potrafiła kłamać. Uśmiechnąłem się. Skinąłem głową, odsunąłem się od niej i wstałem z rozłożonej wersalki, tym samym umożliwiając ucieczkę. Była ostrożna, poruszała się powoli, z uwagą, ale i płochliwością, której pozazdrościć można było tylko sarnie.
— Przyjdziesz jutro, Maja?
— Przyjdę. Siedemnasta?
Skinąłem głową, opierając się o parapety, nie sądziłem, że dziewczyna do mnie podejdzie, że muśnie ustami mój policzek. Nigdy tego nie robiła. Pierwszy raz od początków naszej znajomości, naprawdę mnie zaskoczyła. Nie poruszyłem się, nie dałem po sobie poznać, że coś jest nie tak. Ale coś było.


Siedemnasta następnego dnia nadeszła dość szybko. Podnosząc się z łóżka w okolicach godziny czternastej, zdążyłem ogarnąć niewielkie mieszkanie, podlać kwiatki i wziąć szybki prysznic. Czekałem. Pogoda na dworze poprawiła się tylko trochę, wyglądając przez okno wypatrywałem drobnej sylwetki, ale nie dostrzegłem żadnego przechodnia. Kierując dłoń do policzka pokrytego dwudniowym zarostem, skrzywiłem się.
To było pożegnanie.
Znałem adres Majki. Wiedziałem, gdzie mieszka z rodzicami, młodszym bratem i dwiema suczkami. Uwielbiała rodziców, brata i psy. Ja ich nienawidziłem. Spłycali ją, czynili przeciętną. Nigdy ich nie poznałem, ale widząc duży dom z ogródkiem zasypanym śniegiem wiedziałem, że ich tam nie ma. Furtka była zamknięta, przeskoczyłem ją, zaglądając przez okna odkryłem, że dom jest pusty.
To było jej pożegnanie.
Uciekła. Dotarło to do mnie powoli. Opierając się na niezbyt dobrej znajomości terenu otaczającego dom, skierowałem swoje kroki do miejsca, gdzie powinna być sadzawka. Warstwa śniegu pokrywała niemal wszystko, zrównując teren, ale znalazłem kamień. Ciężki, pasujący do kształtu mojej dłoni. Wybiłem okno. Chciałem jej tylko dać znać, że przede mną się nie ucieka. Nie zostawia się mnie jak niechcianego psa.
To było moje pożegnanie.